Okoliczności śmierci
Kolejność chronologiczna. Podane informacje potwierdzone zostały - gdzie tylko było to możliwe - stosownymi dokumentami z zasobów archiwalnych IPN, publikacjami oraz cytatami z wypowiedzi świadków. Z przedstawionych dokumentów - tam gdzie było to konieczne - usunięto dane osobowe osób trzecich oraz inne informacje o charakterze prywatnym.
Zgromadzone dokumenty, zeznania świadków i inne materiały źródłowe ukazują, że wobec Jacka Jerza - z polecenia kierownictwa Wydziału II Departamentu III MSW - podjęto decyzję o zwolnieniu z internowania z jednoczesnym zleceniem przygotowania przeciwko niemu "przedsięwzięcia specjalnego", a zatem zwolniono go z internowania po to, by owo "przedsięwzięcie specjalne" przeprowadzić wobec niego na wolności, poza ośrodkiem internowania. Świadek zeznał, że po kilku tygodniach od zwolnienia, w dniu swojej śmierci Jacek Jerz spotkał działającego w zarządzie radomskiej "Solidarności" tajnego współpracownika SB i w trakcie tego spotkania wypił z nim herbatę. Był to wg świadka tajny współpracownik tegoż wydziału III SB, któremu zlecono przeprowadzenie "przedsięwzięcia specjalnego" przeciwko J. Jerzowi, a zarazem ta sama osoba, która wg zachowanej dokumentacji SB wcześniej występowała w kombinacji operacyjnej SB przeciwko Annie Walentynowicz (próbie podania jej poprzez tego właśnie tajnego współpracownika rozpuszczonego w herbacie środka farmakologicznego). W niespełna godzinę po tym spotkaniu, zdążywszy jedynie wrócić do domu, Jacek Jerz zmarł nagle w wieku 38 lat.
Zachowane dokumenty ukazują również nieprawidłowości w trakcie reanimacji, opóźnienie przeprowadzenia sekcji zwłok i liczne nieprawidłowości z nią związane, zaniechanie badań toksykologicznych oraz doprowadzenie do zniszczenia pobranych podczas sekcji próbek przed ich zbadaniem, działania dezinformacyjne, błyskawiczne zamknięcie sprawy i zarchiwizowanie jej akt z zakazem dostępu do nich przez wszystkie inne jednostki, a wkrótce potem ich wybrakowanie. Obrazu tego dopełniają zeznania złożone przez byłego funkcjonariusza radomskiej SB, że w tym okresie posiadała ona plany takich działań (zarówno podania środków farmakologicznych jak i m.in. spowodowania wypadku samochodowego) wobec co najmniej kilku innych działaczy. Tworzy to łańcuch wydarzeń, które w szczegółach przedstawiamy poniżej. Ponadto, wstępem do poniższych zdarzeń mogły być do dziś niewyjaśnione okoliczności pobytu Jacka Jerza w Bydgoszczy, gdzie po rutynowym zabiegu operacyjnym przetrzymywany był przez półtora miesiąca w nieznanym miejscu w całkowitej izolacji, doświadczając wyłącznie w tym okresie zaburzeń świadomości, trudnych do wyjaśnienia inaczej niż jako skutek podawania nieznanych środków farmakologicznych. Przewiezieniu do Bydgoszczy, zorganizowanemu przez kierownictwo Wydziału IV (operacyjnego) Biura Śledczego MSW, towarzyszyło ukrywanie przed rodziną miejsca przetrzymywania, zatrzymywanie przez SB całej korespondencji oraz szereg innych okoliczności wskazujących na możliwość przeprowadzenia wówczas działań o charakterze specjalnym. Niewykluczone, że aplikowane wówczas środki mogły mieć wpływ na późniejszą śmierć J. Jerza - dlatego przed poniższą lekturą warto zapoznać się z opisem okoliczności pobytu w Bydgoszczy. XI.1982 - Nagłe dążenie do zwolnienia z internowania po rozmowie z kierownictwem Departamentu III MSW Przez cały okres internowania Jacka Jerza opracowano na jego temat dziesiątki opinii i notatek służbowych, wszystkie skrajnie negatywne i podkreślające każdorazowo konieczność dalszego odosobnienia ze względu na "nieprzejednanie wrogą postawę" oraz wolę kontynuowania działalności w KPN. Sytuacja taka utrzymywała się również w listopadzie 1982 r. - jeszcze w dniu 2 listopada 1982 r. sporządzono notatkę służbową wnioskującą o dalsze internowanie i nie stwierdzającą ku temu żadnych przeciwwskazań (np. zdrowotnych): Niespełna dwa tygodnie po tej notatce, w połowie listopada 1982 r., miała miejsce rozmowa telefoniczna szefostwa radomskiej SB z Naczelnikiem Wydziału II Departamentu III MSW dotycząca Jacka Jerza. Natychmiast po tej rozmowie sporządzono i wysłano do MSW nową notatkę służbową (datowaną 16.11.1982), zawierającą tę samą skrajnie negatywną opinię, lecz kończącą się zaskakującym (i zupełnie sprzecznym z jej treścią) wnioskiem by J. Jerza zwolnić z internowania, rzekomo z powodu "bardzo złego stanu fizycznego i psychicznego, i choćby dlatego internowanie wobec niego winno być uchylone". Tego rzekomego "bardzo złego stanu fizycznego i psychicznego" (ani żadnych innych czynników mogących przemawiać za uchyleniem internowania) nie odnotowano w poprzedniej notatce z 2.11.1982 r. (sprzed rozmowy z MSW) gdzie kategorycznie zalecano dalsze internowanie. Był to powód ewidentnie fałszywy i groteskowy - rzekoma troska SB o stan zdrowia osoby, którą niewiele wcześniej skatowano w "ścieżkach zdrowia" podczas pacyfikacji protestu internowanych w ZK Kwidzyn, a w chwili zwolnienia z internowania ponownie pobito "na do widzienia", świadczy co najwyżej o tym, że potrzebowano wpisać jakiekolwiek uzasadnienie. Kolejne 2 tygodnie później, 3 grudnia 1982 r., powstała następna notatka służbowa, zawierająca równie skrajnie negatywną opinię co poprzednio (w tym m.in. że "prezentował i nadal zajmuje nieprzejednanie wrogą postawę polityczną", "w trakcie internowania przyjmował najbardziej aktywną postawę, a wszelkie fakty zbiorowych protestów internowanych podejmowane były z jego inicjatywy", itp.) i ponownie kończąca się - całkowicie sprzecznym z jej treścią - zaleceniem uchylenia internowania - tym razem rzekomo ze względu na "odnawiającą się chorobę polipów nosa". Notatka o tej samej treści została następnie przedstawiona szefowi radomskiej SB płk. Stefanowi Ostapińskiemu jako wniosek o zwolnienie J. Jerza z internowania. Ostapiński dostrzegł jej całkowicie sprzeczne z treścią uzasadnienie, co musiało go zirytować, gdyż własnoręcznie dopisał na marginesie (strona 2 notatki) uwagę: Uznawszy, że jego podwładni nie potrafią wymyślić sensownego i wiarygodnego pretekstu zwolnienia, szef radomskiej SB sam wymyślił i w nagłówku notatki w formie dekretacji własnoręcznie wpisał jeszcze inny (już trzeci w ciągu 2 tygodni) rzekomy powód uchylenia internowania: Ów rzekomy "brak materiałów do wszczęcia postępowania karnego" to pretekst również całkowicie fałszywy. Przeciwko J. Jerzowi już w listopadzie 1981 r. wszczęte zostały aż dwa śledztwa prokuratorskie, połączone następnie w jedno wspólne postępowanie karne przekazane do prowadzenia Prokuraturze Wojskowej Okręgu Warszawskiego, w którym Jerzowi przedstawiono ciężkie zarzuty i stwierdzono, że jego działalność wypełniła znamiona art. 123 kk, tj. zbrodni próby obalenia przemocą ustroju PRL. Postępowanie to było nadal w toku (umorzono je dopiero w dniu jego śmierci), a szef SB miał tego pełną świadomość, gdyż to na jego wniosek zostało ono wszczęte (nakazał mu to w listopadzie 1981 r. wiceminister MSW Ciastoń osobistym szyfrogramem przesłanym na jego ręce). O tym postępowaniu i postawionych w nim zarzutach informowała również omówiona wyżej notatka służbowa z 2.11.1982 r. Toczące się postępowanie karne, w którym przedstawiono tak ciężkie zarzuty, umożliwiało w każdej chwili zastosowanie aresztu jako środka zapobiegawczego, a więc dekretacja Ostapińskiego o "konieczności zwolnienia z braku materiałów do wszczęcia postępowania karnego" jest rażąco nieprawdziwa. Wymyślony przez niego pretekst nie raził już co prawda taką sprzecznością z treścią opinii jak w przypadku notatek jego podwładnych, ale nadal był całkowicie fałszywy. Widać zatem wyraźnie, że do zwolnienia J. Jerza usilnie dążono, wręcz "na siłę" poszukując uzasadnienia. Należy również zwrócić uwagę na wielokrotnie podkreślone w dekretacji Ostapińskiego słowo "konieczność" (zwolnienia z internowania) - wskazuje ono, że traktowano to jako ważne i pilne. Reasumując, zachowana dokumentacja wskazuje, że to rozmowa telefoniczna z kierownictwem Departamentu III MSW zainicjowała nagłą zmianę stanowiska i pilne dążenie do zwolnienia J. Jerza. Choć jeszcze w pierwszej połowie listopada 1982 r. kategorycznie zalecano dalsze internowanie, natychmiast po tej rozmowie (i w nawiązaniu do niej, co zostało zaznaczone w piśmie do MSW) powstała pierwsza notatka wnioskująca o zwolnienie, a w ciągu dwóch tygodni dwie kolejne. Widać w nich duży pośpiech i poważne problemy z logicznym umotywowaniem zwolnienia osoby jawnie deklarującej chęć natychmiastowego podjęcia dalszej działalności, gdyż w żadnej z notatek nie złagodzono nawet skrajnie negatywnej opinii (która nawet w ocenie szefa SB wskazywała na potrzebę dalszego odosobnienia a nie zwolnienia), a jedynie na jej końcu podmieniono dotychczasowe zalecenie dalszego internowania na (całkowicie sprzeczny z jej treścią i oparty na fałszywych powodach - w każdej z tych notatek innych) wniosek o zwolnienie. Wielokrotnie podkreślone słowo "konieczność" (zwolnienia) w decyzji Ostapińskiego ukazuje, że sprawa miała dla SB charakter ważny i pilny. Decyzja o zwolnieniu z internowania z jednoczesnym rozkazem przeprowadzenia "PRZEDSIĘWZIĘCIA SPECJALNEGO" W opisanej wyżej dekretacji na wniosku o zwolnienie (wniosek datowany 3.12.1982 r. zaś sama dekretacja 7.12.1982 r.), wielokrotnie podkreślając "konieczność" zwolnienia Jacka Jerza z internowania (i uzasadniając to fałszywym powodem), szef SB w Radomiu płk. Stefan Ostapiński wyraził zgodę na zwolnienie z internowania, jednocześnie rozkazując "przygotowanie przedsięwzięcia specjalnego zleconego Naczelnikowi Wydziału III około 2 tygodnie temu". Pełna treść jego dekretacji brzmi następująco: "Około 2 tygodnie temu" oznacza więc, że owo "przedsięwzięcie specjalne" szef SB zlecił Wydziałowi III SB zaraz po rozmowie telefonicznej z kierownictwem Departamentu III MSW, jednocześnie z podjęciem kroków zmierzających do zwolnienia J. Jerza z internowania. A zatem ewidentnie to właśnie w tej rozmowie z MSW zadecydowano by J. Jerza zwolnić z internowania (natychmiast po niej stworzono i wysłano do MSW pierwszą notatkę wnioskującą o zwolnienie) - po to, by na wolności przeprowadzić przeciwko niemu "przedsięwzięcie specjalne" zlecone zaraz po tej rozmowie. Jacek Jerz został zwolniony z internowania w nocy z 18 na 19 grudnia 1982 r. Zmarł nagle zaledwie miesiąc później. Dodać również należy, że to właśnie w połowie listopada 1982 r., tj. dokładnie w tym samym czasie co rozmowa radomskiej SB z Departamentem III MSW i wszystkie opisane wyżej towarzyszące jej działania, miał miejsce poważny wypadek samochodowy żony i syna Jacka Jerza powracających od niego z widzenia w Kwidzynie, którego okoliczności wskazują, że nie był dziełem przypadku (patrz dział "Represje") - taką zbieżność tych wydarzeń również trudno zignorować. 31.I.1983 - Spotkanie z tajnym współpracownikiem SB w Radomiu bezpośrednio przed śmiercią W grudniu 1982 r. Jacek Jerz ponownie otrzymał wymówienie z pracy z miesięcznym okresem wypowiedzenia i oddelegowaniem na ten okres do filii ZETO w Kielcach, dokąd musiał codziennie dojeżdżać pociagiem. Dzień jego śmierci (31.01.1983 r.) był ostatnim dniem okresu wypowiedzenia. Godziny pracy w tym dniu J. Jerz spędził w ZETO w Kielcach załatwiając formalności związane ze swoim odejściem, a następnie udał się na pociąg powrotny do Radomia. Jak zdążył jeszcze przekazać przed śmiercią rodzinie po powrocie do domu, od chwili wyjścia z pracy był w tym dniu na terenie Kielc pilnowany przez SB jak nigdy dotąd - nie odstępowano go na krok do chwili gdy upewniono się, że wsiadł do pociagu i odjechał w kierunku Radomia. Ewidentnie, SB szczególnie zależało w tym dniu na upewnieniu się kiedy odjedzie z Kielc, a zatem kiedy dokładnie dotrze pociągiem do Radomia. Uwzględniając opóźnienie, J. Jerz wysiadł z pociągu na radomskim dworcu PKP najprawdopodobniej około godz. 18:00. Do domu (dokąd przejście pieszo z dworca zajmowało około 15-20 minut) dotarł dopiero przed godz. 19:30, a więc po około półtorej godziny. Zapytany przez żonę o powód tak późnego powrotu poinformował o opóźnieniu pociągu oraz że "wstąpił jeszcze na herbatę" (tak ogólnikowa informacja wynikała stąd, że ze względu na świadomość istnienia podsłuchów, w mieszkaniu nie rozmawiano o szczegółach i nie wymieniano nazwisk), po czym - po drodze do domu - wszedł na komendę milicji (gdzie po zwolnieniu z internowania w formie dozoru nakazano mu się cyklicznie zgłaszać), lecz tam tym razem natychmiast go zbyto, oświadczając mu na dyżurce że nikogo już nie ma (jest to o tyle warte odnotowania, że jego nagła śmierć nastąpiła zaledwie około pół godziny później, a zatem w przypadku przeprowadzenia z nim w tym dniu jakiejś rozmowy jak miało to miejsce zazwyczaj, mogłaby nastąpić na terenie komendy). Według zeznań świadka złożonych przed Sądem Okręgowym w Radomiu oraz Prokuratorem IPN, bezpośrednio po wyjściu z pociągu Jacek Jerz spotkał na radomskim dworcu PKP znaną działaczkę opozycji (wskazaną przez świadka z imienia i nazwiska), a w rzeczywistości wieloletniego tajnego współpracownika Wydziału III SB. Była to według świadka ta sama tajna współpracowniczka, która wg zachowanej dokumentacji SB w 1981 r. występowała w kombinacji operacyjnej SB mającej na celu podanie śp. Annie Walentynowicz rozpuszczonego w herbacie środka farmakologicznego o kryptonimie "Furosemid". Jak zeznał świadek, w czasie tego spotkania wypito herbatę, po czym Jerz zdążył już tylko dotrzeć do domu, gdzie po około pół godziny nastąpił jego nagły zgon. Po otrzymaniu w/w zeznań, Prokurator IPN przesłuchał tę tajną współpracowniczkę SB w charakterze świadka na okoliczność owego spotkania. Osoba ta zasłoniła się niepamięcią we wszystkich tych kwestiach, które mogłyby ją wiązać z tą sprawą - nie pamiętała nie tylko faktu takiego spotkania (choć nie zaprzeczyła, że mogło ono mieć miejsce, stwierdzając, że "takie zdarzenia mogły mieć miejsce, ale tego dziś po prostu nie pamiętam"), ale nawet tego czy współpracowała wówczas z SB. Pamiętała natomiast z tego okresu wszystkie te osoby i wydarzenia, które nie stanowią dla niej obciążenia lecz ukazują ją jako działaczkę opozycji a nie agenta SB, w tym nawet takie szczegóły jak to, że gdy 37 lat temu zmarł Jacek Jerz "było zimno na dworze". Nieprawidłowości w trakcie akcji reanimacyjnej i po śmierci Agonia J. Jerza rozpoczęła się zaledwie około pół godziny po powrocie do domu. Zdążył zamienić kilka zdań po wejściu i zasiąść do stołu, po czym osunął się na ziemię i stracił przytomność, której już nie odzyskał. Reanimacja rozpoczęła się natychmiast, gdyż w ciągu zaledwie kilku minut na miejsce przybiegli mieszkający po sąsiedzku (w tym samym bloku) dwaj znani radomscy lekarze i błyskawicznie rozpoczęli akcję reanimacyjną. Jednocześnie wezwali telefonicznie reanimacyjną karetkę pogotowia. Prowadzący od samego początku reanimację dr Andrzej Urbanowicz określił stan Jacka Jerza jako bardzo nietypowy - natychmiastowa, nieustanna reanimacja nie przynosiła żadnej, nawet chwilowej poprawy, a organizm w jego opinii stwarzał takie wrażenie jakby był zatruty, negatywnie reagując na podawane środki farmakologiczne stosowane w reanimacji. Wielokrotnie wypowiadając się później w tej sprawie (np. w filmie TVP na temat okoliczności śmierci J. Jerza "Milczący świadkowie. Zadanie specjalne: Wyrok"), określał tę śmierć jako nagłą, lecz w jego ocenie "zbyt nagłą". Żadnej poprawy, nawet chwilowej, nie przyniosła również intubacja, defibrylacja i podanie kolejnych środków farmakologicznych po przybyciu reanimacyjnej karetki pogotowia ze specjalistycznym sprzętem. Podkreślić tu jednak należy, że pomimo natychmiastowego wezwania karetki pogotowia przez prowadzącego reanimację doświadczonego lekarza, który fachowo i precyzyjnie poinformował dyspozytora pogotowia ratunkowego o stanie Jacka Jerza i rodzaju potrzebnej karetki pogotowia (reanimacyjnej, kardiologicznej), po upływie ok. pół godziny na miejsce przysłano karetkę całkowicie nieprzygotowaną do reanimacji, pozbawioną sprzętu i leków. Lekarze prowadzący reanimację odprawili ją jako całkowicie nieprzydatną i ponownie zadzwonili na pogotowie, żądając natychmiastowego przysłania właściwej karetki. Ta dojechała po upływie kolejnych 20-30 minut, tym razem już z potrzebnym wyposażeniem medycznym i środkami farmakologicznymi (przeprowadzono m.in. intubację i defibrylację, wykonanywano zastrzyki), lecz nastąpiło to dopiero blisko godzinę po utracie przytomności przez Jacka Jerza. Po ponad dwóch godzinach nieustannej walki o życie Jacka Jerza, zarówno przez mieszkających po sąsiedzku lekarzy jak i później załogę drugiej karetki pogotowia, o godzinie 22:00 orzeczono zgon, nie uzyskując przez ten czas nawet chwilowej poprawy jego stanu. Nietypowym zjawiskiem po śmierci zapamiętanym przez rodzinę było stałe i obfite sączenie się z nosa i kącików ust białawej substancji o konsystencji kremu, którą trzeba było ją regularnie wycierać chusteczką. Miało to miejsce nawet na drugi dzień, po kilkunastu godzinach od zgonu, gdy ciało zabierane było z domu do zakładu pogrzebowego. Liczne nieprawidłowości przy sekcji zwłok - dwudniowe opóźnienie sekcji, zaniechanie badań toksykologicznych, doprowadzenie do rozkładu gnilnego próbek przed ich zbadaniem Przybyły na miejsce zgonu Prokurator Rejonowy - mimo żądań rodziny i obecnych już działaczy "Solidarności" z Andrzejem Sobierajem na czele - kategorycznie odmówił wykonania sekcji zwłok. Jak zapisano lakonicznie w dokumentach SB, "odstąpił od sekcji zwłok, pozostawiając ciało rodzinie". Następnego dnia szef radomskiej SB sporządził wniosek o wykonanie sekcji zwłok, ale przeprowadzono ją dopiero kolejnego dnia, tj. 2.02.1983 r., już po wydaniu zgody na pochówek i przygotowaniu ciała do pogrzebu. W ten sposób opóźniono sekcję zwłok o dwa dni. Do udziału w sekcji zwłok nie dopuszczono żadnego z niezależnych lekarzy (nawet w charakterze obserwatora) postulowanych przez rodzinę i działaczy "Solidarności". Odsunięto również szanowanego i cieszącego się zaufaniem radomskiego lekarza i patomorfologa dr Romana Fundowicza, który rutynowo wykonywał wówczas w Radomiu badania sekcyjne i wyrażał gotowość do udziału w tej sekcji. Wykonał ją skład wskazany przez władze, prawdopodobnie pod kierunkiem lub nadzorem funkcjonariuszy MSW z Warszawy, gdyż oczekujący na zwrot ciała w prosektorium działacze "Solidarności" wielokrotnie widzieli tam osoby w mundurach MSW z narzuconymi na nie kitlami. W swoim spisanym bezpośrednio po śmierci J. Jerza i kolportowanym w drugim obiegu na terenie woj. radomskiego "Wspomnieniu pośmiertnym o Jacku Antonim Jerzu" działacz radomskiej "Solidarności" i KOWzP (i bezpośredni świadek i uczestnik tych wydarzeń) Piotr Kozakiewicz zapisał: O ścisłym doborze składu komisji lekarskiej, przeprowadzeniu sekcji zwłok przez lekarzy MSW i niedopuszczeniu do niej żadnych innych lekarzy pisał również w 1994 r. we wspomnieniach o Jacku Jerzu opublikowanych w numerze 196/1994 Biuletynu NSZZ "Solidarność" Ziemia Radomska inny świadek tych wydarzeń, ówczesny działacz radomskiej "Solidarności" i KPN, Artur Kubiś: Mimo że sekcja zwłok zarządzona została w obliczu powszechnych pogłosek o otruciu oraz - w świetle oficjalnych uzasadnień podanych przez szefa SB płk. Ostapińskiego w dokumentacji - "aby zapobiec możliwości wykorzystania faktu śmierci do celów propagandowych przez opozycję polityczną i zachodnie środki masowego przekazu w zamiarze dyskredytowania władz PRL i organów ścigania" (a zatem by zanegować możliwość obwinienia władz o spowodowanie śmierci) - nie przeprowadzono żadnych badań toksykologiczno-chemicznych. Zeznająca po latach przed Prokuratorem IPN patomorfolog, która podpisała się pod wynikami sekcji zwłok, oświadczyła, że nie wykonała badań toksykologicznych gdyż w trakcie oględzin zewnętrznych i wewnętrznych zwłok "nic nie wskazywało w szczególności na podejrzenie otrucia". Stanowisko to jednoznacznie zanegował powołany przez Prokuratora IPN biegły sądowy patomorfolog, który w swojej opinii stwierdził, że: Innymi słowy, badania tego nie można zaniechać na podstawie rzekomego "braku oznak" w oględzinach zwłok, gdyż takowe przy podaniu nawet dużych dawek tego typu substancji nie występują i jedynie samo badanie toksykologiczne może je wykryć lub wykluczyć. Jedynymi pobranymi w trakcie sekcji próbkami, które podlegały zewnętrznemu badaniu, a więc mogłyby stanowić materiał dowodowy i ewentualnie ujawnić obecność toksyn w płynach ustrojowych, były rutynowe próbki moczu i krwi na zawartość alkoholu. Z przesłaniem tych próbek do badania w Instytucie Ekspertyz Sądowych im. Jana Sehna w Krakowie zwlekano tak długo, że po ich otrzymaniu w dniu 24 lutego 1983 r. - tj. po 22 dniach od sekcji zwłok (24 dni po śmierci) - kierownik Pracowni Trucizn Lotnych tego instytutu stwierdził ich stadium posuniętego rozkładu gnilnego. Doprowadzono więc po prostu do zniszczenia próbek przed ich zbadaniem. Stworzono zatem sytuację, w której wyłącznie to co ów dobrany przez władze zespół zapisał w protokole sekcji zwłok, stanowiło jedyny "dowód" i źródło wiedzy na jej temat. Jako przyczynę śmierci stwierdzono tam atak serca w wyniku "krańcowych zmian miażdżycowych". Jak opisano wyżej, praktycznie wszystkie okoliczności sekcji zwłok (jej dwudniowe opóźnienie, wyeliminowanie niezależnych lekarzy, nieprzeprowadzenie badań toksykologicznych, doprowadzenie do zniszczenia jedynych pobranych próbek, itp.) obarczone były rażącymi nieprawidłowościami lub zaniechaniami, co trudno uznać za dzieło przypadku - szczególnie w obliczu śmierci o również tak niejasnych okolicznościach. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że wynik tej sekcji - zleconej przez szefa SB w celu "zapobieżenia możliwości wykorzystania faktu śmierci przez opozycję i zachodnie mass media do zdyskredytowania władz PRL i organów ścigania" (a więc innymi słowy: zanegowania możliwości oskarżenia władz o spowodowanie śmieci) po prostu wypełniał to zlecenie. Tak wiele nieprawidłowości i zaniechań, w tak istotnej dla władz i raportowanej na biurko Ministra MSW sprawie, mogło zaistnieć jedynie... celowo. Sama sekcja zwłok trwała niewytłumaczalnie długo - od wczesnego rana do godzin wieczornych. Oczekującym na zwrot ciała i żądającym informacji działaczom "Solidarności" oświadczono lakonicznie, że w trakcie sekcji zabrudzono ubranie zmarłego, w związku z czym zaszła konieczność jego wyprania. Co faktycznie przez cały dzień robiono ze zwłokami skoro - rzekomo - przeprowadzono wyłącznie rutynowe oględziny, a w świetle zeznań patomorfolog stwierdzone zmiany miały być tak jednoznaczne, że nie wymagały żadnych ponadstandardowych badań - nie wiadomo. Działania dezinformacyjne SB na temat przyczyn śmierci Funkcjonariusze radomskiej SB zostali skierowani do odbywania rozmów z mieszkańcami Radomia w celu szerzenia dezinformacji na temat przyczyn śmierci Jacka Jerza. W przedstawionej poniżej notatce służbowej podporucznik Wydziału III SB raportuje, że wśród prywatnych przedsiębiorców rozgłaszał informację, że J. Jerz zmarł z powodu "guza w głowie", co przyjęto jako "zjadł go rak". Inną z rozgłaszanych rzekomych przyczyn (także w oficjalnej dokumentacji SB) było, że "w dniu śmierci dowiedział się, że stracił pracę" (oraz że "po powrocie do domu poinformował domowników, że otrzymał wymówienie z pracy i jest bardzo zmęczony") co rzekomo mogłoby przyczynić się do ataku serca. Było to oczywistym kłamstwem, gdyż J. Jerz wypowiedzenie pracy otrzymał w grudniu 1982 r. (a w dniu jego śmierci kończył się miesięczny okres wypowiedzenia), a zatem on i cała rodzina o zakończeniu pracy z końcem stycznia 1983 r. wiedzieli od ponad miesiąca. W różnych środowiskach rozgłaszano różne fałszywe i wzajemnie sprzeczne przyczyny śmierci siejąc w ten sposób zamęt i odwracając uwagę od powszechnie krążących pogłosek o otruciu. Natychmiastowe zamknięcie i ukrycie w archiwum akt SOR "Obrońcy" Już nad ranem po śmierci Jacka Jerza (zaledwie kilka godzin po niej) prowadzenie całej Sprawy Operacyjnego Rozpracowania "Obrońcy" (skierowanej przeciwko Komitetowi Obrony Więzionych za Przekonania, którego Radom był od listopada 1981 r. centralną siedzibą) Naczelnik Wydziału III radomskiej SB przekazał innemu, niższemu rangą i mniej doświadczonemu funkcjonariuszowi SB - tak jakby dotychczasowy prowadzący zrealizował już właśnie swoje zadanie i główny cel sprawy. Taki pośpiech zadziwia, gdyż nie była to sprawa prowadzona wyłącznie przeciwko J. Jerzowi lecz całemu aktywowi KOWzP, który - szczególnie wobec nagłej śmierci J. Jerza - mógłby przecież podjąć wtedy działania. Ewidentnie, dążono do jak najszybszego zamknięcia i złożenia do archiwum akt tej sprawy, a w przypadku ewentualnej dalszej działalności KOWzP założenia w tym celu nowej. Po przejęciu sprawy, nowy prowadzący skupił się na jej zamknięciu i sporządzeniu raportu końcowego, który przesłano do MSW a sprawę definitywnie zakończono (jak zaznaczono w raporcie - zgodnie z wytycznymi Departamentu III MSW) już w kwietniu 1983 r. Akta SOR "Obrońcy" złożono do archiwum z zakazem ich udostępniania wszelkim innym jednostkom bez osobistej zgody Naczelnika Wydziału III SB (zakaz ten został dodatkowo odręcznie podkreślony długopisem przez podpisanego pod raportem Naczelnika Wydziału III, co wskazuje, że miało to szczególną wagę) - oznacza to, że akta nadal musiały wówczas jeszcze zawierać ("wybrakowane" w późniejszym okresie) informacje o przeprowadzonych działaniach o charakterze specjalnym i tajnym (np. o zleconym właśnie Naczelnikowi Wydziału III "przedsięwzięciu specjalnym"), do których dostępu nie powinny mieć nawet inne jednostki resortu. W raporcie końcowym sprawy przekazanym do MSW w kwietniu 1983 r. zapisano wprost, że "skuteczne sparaliżowanie przeciwnika w głównej mierze zależało w tej sprawie od zastosowania niekonwencjonalnych rozwiązań operacyjnych" - obecnie brak jest w tych aktach dokumentów opisujących takie niekonwencjonalne rozwiązania operacyjne, które można by powiązać ze "skutecznym sparaliżowaniem działań przeciwnika", a zatem musiały one zostać usunięte. W grudniu 1983 r. Naczelnik radomskiego Wydziału Śledczego wypożyczył z Prokuratury Rejonowej akta postępowania wyjaśniającego w sprawie śmierci J. Jerza (w tym zawartą w nich dokumentację sekcji zwłok), powołując się w piśmie na konieczność przekazania do archiwum akt dotyczących J. Jerza. Wypożyczone dokumenty zostały zwrócone do Prokuratury już po paru godzinach (jeszcze tego samego dnia) - zapewne to właśnie wtedy przeprowadzono "porządkowanie" dokumentacji. Zeznania byłego funkcjonariusza radomskiej SB W prowadzonym w radomskiej Prokuraturze IPN śledztwie dotyczącym kombinacji operacyjnej polegającej na próbie podania przez radomską SB śp. Annie Walentynowicz środka farmakologicznego o kryptonimie "Furosemid" zeznania złożył były funkcjonariusz radomskiej SB. Ujawnił on, że według jego wiedzy radomska SB na początku lat '80 posiadała plany pozbawienia życia kilku działaczy. Oprócz (podjętej wobec śp. Anny Walentynowicz oraz najprawdopodobniej Jacka Jerza) kombinacji polegającej na zastosowaniu rozpuszczonego w herbacie środka farmakologicznego, według zeznań tego byłego funkcjonariusza SB w stosunku do innych radomskich działaczy planowano także m.in. zorganizowanie wypadku samochodowego. Jest to informacja istotna także w kontekście ciężkiego wypadku samochodowego jakiemu w połowie listopada 1982 r. ulegli żona i syn Jacka Jerza (a w tym samym dniu również żona drugiego z liderów radomskiej "Solidarności" Andrzeja Sobieraja), gdyż - wobec takiej nieprawdopodobnej zbieżności czasowej tych dwóch wypadków oraz szeregu okoliczności wskazujących na możliwość ich spowodowania przez SB - potwierdza to, że tego typu działania i metody były przez radomską SB co najmniej planowane. Niestety, dalszych zeznań tego świadka nie uda się już uzyskać gdyż wkrótce po ich złożeniu zmarł. Okoliczności śmierci - Podsumowanie W świetle zgromadzonych na obecną chwilę ustaleń, dokumentów i zeznań świadków, łańcuch wydarzeń kończących się nagłą śmiercią Jacka Jerza wyglądał następująco:
|